Czwartek, 28.03.2024, imieniny: Anieli, Kasrota, Soni

O pasji pisania, podróżach i rozmowach - 10 pytań do Adriana Krajewskiego

  • Aleksandra Biszczad/Wypoczynek i zdrowie
O pasji pisania, podróżach i rozmowach - 10 pytań do Adriana Krajewskiego
Zapraszamy do lektury wywiadu z Adrianem Krajewskim, dziennikarzem Agencji Prasowej Reutera, autorem bloga krajeskigdziestam, z którym rozmawiamy o podróżach do miejsc nieznanych i niebezpiecznych, kolekcjonowaniu wspomnień z nich, rozmowach z ich mieszkańcami, pasji do dziennikarstwa i wielu innych dziedzin, a także kolejnych punktach na mapie do podbicia.

Adrian Krajewski. Choć z wykształcenia anglista filolog i socjolog, to z zawodu dziennikarz ekonomiczny (ale piszący po angielsku!) w Agencji Prasowej Reutera.

1. Piłka nożna, teatr, dziennikarstwo, podróże. Gdyby miał Pan wybrać swoją największą pasję byłoby to?

- Teatr. Ale chyba tylko dlatego, że muszę w tym miejscu coś wybrać, bo nie czuję żadnej potrzeby hierarchizacji. Mam wrażenie, że to wszystko się łączy i tak naprawdę z tego samego pnia wyrasta. Jestem ciekaw wszystkiego. Czasem sam się dziwię, jaki rzeczy mnie interesują. Z “Uległości” Houellebecqa właśnie przeszedłem do najnowszej biografii Stalina, choć tak naprawdę lubię komiksy z Batmanem i głupie rysunki na Facebooku.
 

2. Często podróżuje Pan do miejsc mało znanych, trudno dostępnych, dlaczego?
 

- Odpowiem przewrotnie - bo są. Kiedy mój przyjaciel zaciągał mnie do Afryki, nie było to dla mnie spełnienie geograficznych marzeń, ale dość szybko ta podróż zainfekowała, po prostu zajęła mi cały umysł i wspominam ją bardziej niż mile. Choć wciąż Afryka nie przychodzi mi na myśl jako pierwszy cel podróży. Jestem rusofobem (to choroba nabyta), a przejechałem Rosję Transsibem, bo wydawało mi się to warte grzechu. Dzięki temu na przykład wiem, że statystyczny Rosjanin to zupełnie inna para kaloszy niż ów mityczno-polityczny nieco osowiały intelektualnie misio, który pójdzie grasować, gdzie mu się odgórnie każe. Są też miejsca, które do mnie przemawiają tudzież wmawiam sobie, że mnie wołają. Tak było ze wschodnią Europą (Białoruś!) czy Bałkanami, tak jest teraz ze Skandynawią. W przyszłym miesiącu jednak lecimy z żoną na kilka dni do przyjaciół w Brukseli i Paryżu. Brukselę bardziej lubię niż Paryż, którego nie lubię wcale, ale niech to posłuży za potwierdzenie tezy, że na cywilizację się nie zamykam. Zresztą, ostatnie wydarzenia w obu tych miastach zmieniają ich postrzeganie. Generalnie mówiąc, świat się zawęża przez przeróżne zagrożenia, które zastępują zagrożenia stare. Marzy mi się odhaczenie każdego kraju na świecie, marzy mi się Bliski Wschód, ale może się okazać, że pewne miejsca niedługo przestaną być w ogóle dostępne. Podróżowanie może się niedługo okazać o wiele bardziej złożone, choć przecież wszystko teraz można już skoordynować z poziomu smartfona. Gonię więc czas, zostawiając sobie bardziej oczywiste miejsca na wieczne potem.
 

3. Która podróż zrobiła na Panu największe wrażenie?
 

- Oprócz Afryki, która zaskoczyła mnie prawie wszystkim, wskazałbym podróż koleją transsyberyjską przez Rosję i Mongolię do Chin. Dziewięć krajów wschodniej Afryki w dwa miesiące, okraszonych obtanionym Safari i wejściem na Kilimandżaro to na pewno wyczyn, który mogę przyrównać tylko do moich biegowych zdobyczy maratońskich. Takie wyprawki jak ta, czy właśnie przejazd koleją przez Azję uczą pokory. Najciekawiej żelazo kuje się w brudzie i syfie po pięciu dniach bez prysznica :)
 

4. Pana teksty pełne są rozmów z mieszkańcami miejsc, które Pan odwiedza. Czy wynika to z wykształcenia socjologicznego?
 

- Uwielbiam gadać z ludźmi. Z moich relacji najbardziej cenię sobie te, które są oparte właściwie tylko na rozmowach z miejscowymi, jak chociażby rozprawka o Rumunii ustami fantastycznego bukareszteńskiego fotografa Radu, czy swoista Malta w formie instant podana na tacy przez barmana w przydrożnym barze sponsorowanym przez maltańską partię socjalistyczną. Wychodzę z założenia, że nic nie wiem i chętnie oddaję pole do popisu nowo zapoznanym. Nie ma moim zdaniem fajniejszej formy przemycania faktów i mitów niż ustami miejscowych. Historie, niedopowiedzenia, dygresje, rzeczy małe i wielkie - pisze się samo. Oczywiście, nie zawsze to wychodzi. Oczywiście, zawsze można ciekawie opisać miejsca, w których się było, wszystko przyprawiając szczyptą historiografii. Wychodzę z założenia, że kogoś może zainteresować tylko to, co sam piszę z zainteresowaniem, a rozmówki są najlepszym smarem do trybów.
 

5. Jakiej wiedzy dostarczają tacy rozmówcy?
 

- To wiedza rudymentarna, czasem tak unikatowa, że ma się odczucie, iż wręcz zanikająca. Pozwala prześwietlić całą historię historią kogoś konkretnego. Inaczej czyta się opowieść o wymuszonym zamiłowaniu do jugosłowiańskiego watażki Tity pisaną ot, po prostu stwierdzając fakt, a inaczej jako historyjkę dorosłej już Serbki, którą pamięta, jak stała godzinami na trasie przejazdu marszałka z lotniska, bo tak kazała jej mama, obiecując lody. Pamiętam, jak któregoś wieczoru w hostelu w Maputo usiedliśmy sobie z Niemcem i Rosjaninem przy recepcji hostelowego właściciela. Gdy już obsobaczyliśmy wszystkie wzajemne stereotypy, ów właściciel przejął pałeczkę opowieścią o tym, jak to był tłumaczem DiCaprio, gdy kręcono “Blood Diamond” w Mozambiku. DiCaprio podarował swojemu tłumaczowi filmowego jeepa z dziurami po kulach. Stał za oknem naszego pokoju.
 

6. Czy nawiązywanie kontaktu z nimi to celowy zabieg czyniący z bloga zbiór reportaży?
 

- Staram się, by rozmów było jak najwięcej. Na przeszkodzie zawsze stoją dwie rzeczy: niechęć lub nieciekawość rozmówcy oraz świadomość, że przecież jestem na urlopie i mam odpocząć od pracy dziennikarskiej, idioto. Czasami jednak wręcz gardzę sobą jak takich rozmów nie ma. Oczywiście żartuję. Choć pewien ciekawski imperatyw jest i nie chce sobie pójść na urlop. To znaczy idzie na urlop, ale najczęściej razem ze mną.
 

7. Na blogu możemy przeczytać: “Ostatnim elementem mojej osobistej układanki są oczywiście podróże, bo i przeto nie ma nic przyjemniej katarktycznego od spania w miejscach do tego zgoła niezdatnych po posiłku ze składników, których się nie zna (tudzież kiedyś znało, nawet z imienia i nazwiska”. A czy zdarzyło się Panu bać o swoje bezpieczeństwo?
 

- Ten odrobinę (eufemizm) pompatyczny i pretensjonalny opis jedynie potwierdza, że do podróży podchodzę bardzo naiwnie. Z reguły nie zakładam, że coś mi się stanie. Gdyby było inaczej, zapewne przyznałbym rację mojemu ojcu, którzy zawsze się mnie pyta, czemu gdzieś znowu jadę i czy naprawdę muszę. Oczywiście, że nie muszę i oczywiście, że może mi się coś stać w każdym właściwie miejscu świata, ale nie tędy droga. Choć ewidentnie do każdego wyjazdu staram się przygotowywać i za każdym razem brać pod uwagę wszelkie okoliczności przyrody, to jednak na siłę nie zamęczam własnej głowy czarnowidztwem. W Jerozolimie od pisania kiedyś oderwały mnie strzały zasłyszane na ulicy. Nie wiem, co tam się wtedy stało. Strach miałem w oczach, jak w polskich Tatrach trafiliśmy na oblodzony pionowy stok, który trzeba było przejść jedynie trzymając się łańcucha. Naprawę bałem się tylko raz. Gdy wysiedliśmy z busa w Johannesburgu na dworcu, który okazał się akurat nie dysponować innymi białymi poza nami. Gdy kilku miejscowych zaczęło groźnie na nas spoglądać, szukając czegoś za plecami, nagle z piskiem opon podjechała samochodem pani, która wcześniej podróżowała z nami busem. Wręcz w biegu otworzyła drzwi i kazała nam szybko wsiadać, co niezwłocznie uczyniliśmy. Po resztę opowieści zapraszam na blog.
 

8. Od września 2015 na blogu nie pojawiają się notki, czy zajmuje się Pan teraz jakąś inna działalnością?
 

- To wynika z mojej polityki prowadzenia bloga. Na blogowy wpis zasługują tylko te historie, które uznam za wystarczająco ciekawe, by komukolwiek nimi zawracać głowę. Mój blog ma swoje konta na Facebooku, Instagramie i Vimeo i tam umieszczam rzeczy pomniejsze: krótkie filmy, fotki, artykuły z “wsadów obcych” i inne drobiazgi. Blog jako taki pozostaje moją osobistą, uświęconą kroniką.
 

9. Jest Pan dziennikarzem, czy to właśnie zawód wpłynął na chęć stworzenia miejsca w sieci, w którym opisze Pan swoje podróże?
 

- Właściwie to mój zawód i blog wynikają z imperatywu pisania czy opisywania, notowania. Sam uwielbiam dobrze napisane reportaże i stąd moje dążenie do jak najlepszego pisania. Jestem dziennikarzem agencyjnym. Pisanie dla Reutera narzuca pewne ramy, poza które się nie wychodzi, a na blogu jestem sobie sterem, żeglarzem, okrętem, a do tego edytorem i pozwalam sobie się tym poupajać. Traktuję blog bardzo subiektywnie. Na dobrą sprawę mało przejmuję się tym, czy komuś moje wpisy się podobają, czy kiedykolwiek jakaś horda ludzi a nie tylko moja małżonka będzie je czytać. Chcę mieć miejsce, do którego będę sam mógł z przyjemnością wrócić za jakiś czas, miejsce, które pozwoli mi nie zapomnieć - taki odrobinę (eufemizm) bardziej profesjonalny pamiętnik czy kronika podróży.
 

10. Gdzie planuje Pan udać się w najbliższym czasie?
 

- Oprócz rzeczonych Brukseli i Paryża chcę Islandii i wrócić do Izraela. Z reguły nie wracam do krajów już odhaczonych, ale są takie miejsca, na myśl o których zawsze się ożywiam.
 

Dziękuję za rozmowę.

ZOBACZ BLOG ADRIANA

Aleksandra Biszczad/Wypoczynek i zdrowie

Zdjęcia (11)

Podpięte galerie zdjęć:
Azja

Azja

Podziel się:
Oceń:
TAGI:

Komentarze (0)

Dodanie komentarza oznacza akceptację regulaminu. Treści wulgarne, obraźliwe, naruszające regulamin będą usuwane.


Zobacz także